— Ależ, Weronisiu, duszko moja, jezeli do tego szczęścia niemka potrzebna, to tylko powiedz... Czy ty myślisz, że ja już do niczego? że nie potrafię zdobyć się na energię? Powiedz jedno słowo, a pojadę sam, niemkę wykradnę i przywiozę ci ją w pudełeczku, opakowaną w watę, żeby się nie stłukła przypadkiem... Tylko niech raz dowiem się, czego właściwie chcesz, gdyż twoich intencyi w żaden sposób wyrozumieć nie mogę...
— Miałam intencye... sam wiesz jakie, dziś są one już bezpowrotnie stracone.
— Ależ Jaś do nas powróci. Weronisiu, słowo honoru ci daję, że powróci.
— Tak... lecz Marcia?..
— No cóż Marcia? Marcia! przecież i Marcia nie za górami...
— Nie, nie! Ta już dla nas stracona na zawsze.
Sędzia wielkie oczy zrobił... chciał o wyjaśnienie prosić, lecz w tej chwili turkot zajeżdżającej bryczki rozległ się przed domem.
— Wyjdź-no, mężu... ktoś przyjechał — rzekła sędzina — może ksiądz Andrzej.
Sędzia wybiegł na ganek i ujrzał pucołowatą twarz pana Onufrego.
— Laudetur, kochany sędziulku! — rzekł gość — co znaczy: jak się masz przyjacielu...
— Witaj pan, panie Onufry! stęskniliśmy się do ciebie.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/207
Ta strona została skorygowana.