— Chcę temu wierzyć, mój sędziulku, a że volenti nihil difficile, tedy wierzę. Jakże zdrowie szanownej małżonki?
— Weronisia, jak zwykle, niedomaga... zresztą zobaczysz ją pan zaraz... Proszę cię, panie Onufry, bądź łaskaw... Otóż i moja żona — rzekł, wprowadzając gościa do salonu.
— Rączki pani dobrodziejki całuję — rzekł pan Onufry z przesadnym ukłonem — do nóżek się ścielę.....
— Rzadki gość — odpowiedziała sędzina — dlaczego tak zapominasz pan o nas?
— Hm, widzi pani dobrodziejka, póki człowiek był na swojem... to żył sobie jak liber baron, czyli jak bimbasza turecki... a teraz, gdy się jest i dzierżawcą, i rządcą i generalnym egzekutorem kaprysów mojej najpiękniejszej dziedziczki... to niema czasu... pani dobrodziejko.
— Mówisz pan o kaprysach swej dziedziczki... czy to się do panny Marty stosuje?
— Jej kaprysy stosują się do mnie... ot i wczoraj odebrałem z poczty liścik, słodziutki jak cukierek, w którym moja piękna dziedziczka zapowiada mi swój przyjazd... prosi mnie, żebym kazał domek trochę odświeżyć... Naturalnie spełniłem rozkaz natychmiast, zakrzątnąłem się energicznie, i za parę dni będzie gotów. Nie wiem, czy jej się wszystko podoba, bom się rządził swoim własnym gustem, ale feci quod potui, faciant meliora potentes, co znaczy: zfuszerowałem jak mogłem, a ona niech sobie naprawia...
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/208
Ta strona została skorygowana.