— Stasiu!.. — zawołał — panie Stanisławie! nie poznajesz już dawnych znajomych?
— W istocie — odrzekł Stanisław chłodno jakoś — zmieniłeś się pan bardzo od czasu, jak przestaliśmy się widywać.
Przez chwilę trwało kłopotliwe dla obudwóch milczenie.
— Stasiu — rzekł sędzic nieśmiało — powiedz szczerze, czy masz do mnie urazę jaką? Powiedz... gotów ci jestem dać wszelkie zadosyćuczynienie...
— Właściwie nie mam żadnego powodu do urazy... ale odsunąłeś się pan od nas w sposób dość... dziwny, co najmniej.
— Tak... to prawda.... masz słuszność... Bądź więc zdrów, panie Stanisławie; odchodzę.
To mówiąc uchylił kapelusza.
— A nie! — zawołał Stanisław — tak być nie może... Według mego zdania, niema powodu, żebyśmy się znać przestali. Ja cię do pewnego stopnia usprawiedliwiam... działałeś pod wrażeniem... rozumiem. Zresztą postąpienie twoje nikomu krzywdy nie przyniosło. Jesteśmy dawni koledzy, więc zapomnijmy co było... ja podaję ci rękę do zgody...
Sędzic pochwycil dłoń przyjaciela i serdecznie ją uścisnął.
— Poczciwy jesteś, jak zawsze... ale, przepraszam cię, siądę... jeżeli możesz mi poświęcić chwilkę czasu...
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/212
Ta strona została skorygowana.