Doszedłszy do alei, znaleźli dorożkę i w kwadrans później pan Stanisław wprowadził sędzica do mieszkania w hotelu.
Młody człowiek rzucił się na łóżko i przez czas jakiś z trudnością oddychał... Pan Stanisław patrzył na niego ze współczuciem.
— Mój kochany — rzekł — tak cię nie mogę zostawić! Postaram się o kogoś, żeby cię dozorował; może pomieszczenie wygodniejsze ci znajdę.
— Nie, nie! Właściwie powiedziawszy, nic mi nie potrzeba, oprócz spokoju i wytchnienia... To nie ciało choruje, lecz dusza; nie fizyczna dolegliwość siły odbiera, lecz zawody i przejścia moralnej natury. O gdybyś mógł wiedzieć, com przez ten czas przecierpiał, przeżył, przebolał!..
— Nie mów o tem; tego rodzaju wspomnienia mogą ci przykrość sprawić.
— Sam sobie winien jestem... Uśmiechało mi się szczęście ciche, spokojne; nie korzystałem z niego... Olśnił mnie meteor, goniłem za nim, jak za marą złudną... i w tej gonitwie połowę życia straciłem. Ty jej zapewne nie znasz, Stasiu...
— Ja? tej niemki? Owszem, znam ją, ale bardzo niewiele co prawda; była u nas w domu raz, czy dwa razy, nie pamiętam już dobrze. Przecież, o ile sobie przypominam, i ty ją u nas poznałeś?
— Niestety!
— Nie rozumiem, co się stało... U nas w okolicy mówiono, że jesteście po słowie, że się z nią żenisz, że
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/215
Ta strona została skorygowana.