stosunków z najbliższą rodziną. Była to ciężka ofiara... Próbowałem wyjednać zezwolenie matki, lecz odmówiła stanowczo i postawiła kwestyę na ostrzu noża... „Wybieraj, rzekła do mnie, ja albo ona?” Wybrałem ją... opuściłem dom rodziców, porzuciłem zamiary i projekta, o których marzyłem od lat wielu, i zaślepiony, szalony, pobiegłem za nią... sądząc, że w jej miłości znajdę nieograniczone szczęście. Ja wyjechałem z domu pierwej, ona z ojcem przybyła do Warszawy w tydzień później. Zaraz złożyłem im wizytę i oświadczyłem Kintzowi moje zamiary. Przyjął mię z otwartemi rękami, nazwał ukochanym synem: jednem słowem, wszystko zdawało się układać jak najlepiej. Jako narzeczony, bywałem u Kintzów codziennym gościem... Ale może cię nudzi ta spowiedź chorego, zdenerwowanego człowieka?
— Co za przypuszczenie!! Owszem, słucham cię z natężoną uwagą i doprawdy nie mogę się jeszcze domyśleć właściwego powodu twego nieszczęścia. Kochałeś ją, byłeś nawzajem kochany... ojciec, jak sam mówisz, z otwartemi rękami cię przyjął... dlaczegóż więc ten związek do skutku nie przyszedł?
— Alboż ja wiem dlaczego? Bywałem prawie codzień, znosiłem jej wszelkie kaprysy... wymówki, jeżeli spóźniłem się o parę minut; wybuchy łez, gdym na jaką umówioną zabawę nie przyszedł. Kwiatek, książka, przejażdżka czy spacer, wszystko dawało jej powód do niezadowolenia... W najmniejszej bagatelce, w każdem prawie odezwaniu się mojem znajdowała myśli ukryte, wymawiała mi, że moje uczucie dla niej
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/217
Ta strona została skorygowana.