Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

skają! Mógłbym się wprawdzie ożenić, gdyż ex re legatu ś. p. Biedulskiej, szczerzą do mnie ząbki różne panny i wdówki, lecz ani myślę... Panna Marta nie chciała mnie, ja nie chcę tamtych... niech mają piękne za nadobne, niech sieją rutkę, niech sieją!!
Perorując tak do siebie, zajechał pan Onufry do Komorna przed kościół.
Spasły kasztan dyszał ciężko pod ciężarem swego właściciela i gryzł niecierpliwie wędzidło.
Od dzwonnicy, utykając na jedną nogę, nadbiegł Szymon.
— Jak się masz, dziadzie? — rzekł pan Onufry, zsiadając z konia.
— Bóg zapłać wielmożnemu panu! kuśtykam jak mogący, pana Boga chwaląc... Ksiądz kanonik już mało oczu nie wypatrzy, tak wielmożnego pana wygląda; chciał mnie dziś nawet do Wólki z listem posyłać.
— Oho! a cóż tak nagłego się stało?
— Nie wiem nic, wielmożny panie; nie moja głowa na to, żeby pańskie interesa przeniknąć.
Pan Onufry spojrzał na dziada z ukosa i rzekł:
— Filut jesteś, mój Szymonie! ktoby cię nie znał, to by cię kupił. Weźże mego człapaka i schowaj go dobrze przed muchami, na tabaczkę dostaniesz...
Szymon konia wziął, a pan Onufry wszedł do plebanii.
— A dobrze, że cię widzę, mój panie Onufry! — zawołał ksiądz Andrzej. — Bóg cię tu chyba zesłał.
— Cóż się stało? co za gwałt?