— Ano nic tak wielkiego, ale kłopot... do Warszawy musimy jechać!
— My!? cui bono? czyli: co nam po tym ambarasie?
— Widzę, żeś jeszcze listu od swej dziedziczki nie otrzymał...
— Miałem ich w przeciągu dwóch tygodni chyba z pięć, bo moja pani dziedziczka, jak się przekonałem, bardzo lubi listy pisywać...
— Tedy spodziewaj się jegomość dzisiaj lub jutro szóstego, gdyż z listu, który ja otrzymałem, widzę, że i ciebie, panie Onufry, gorąco zaprasza. Wybierzemy się tedy razem... będzie nam weselej.
— Ale jeszcze raz pytam: na co my tam potrzebni?
— Jakto na co? Ja mam dać pannie Marcie ślub, a jegomość będziesz na weselu gościem. Tak serdecznie prosi, że się niepodobna wymówić...
Pan Onufry zrobił kwaśną minę.
— Uważam, że cię to nie zachwyca... — rzekł ksiądz.
— To jest właściwie... cóż mi tam! Owszem... życzę jej szczęścia, więcej niż samemu sobie. Sielskiego szanuję, bo jest porządny człowiek i wart Marci... błogosławię im z całego serca... ale asystować przy weselu, to... to jakoś dziwnie, dalibóg, bardzo dziwnie... jakby to powiedzieć... Sic vos non vobis, jak mówi poeta, co znaczy...
— Wiem, co to znaczy, wiem. Oj dziadzie, dziadzie! przepraszam, że cię tak nazywam poprostu, ale
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/225
Ta strona została skorygowana.