Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

taki wąsaty jęczmień... gdzie? Pytam, czy może być gdzie? Powiesz ksiądz zapewne, boś dużo świata zwiedził, że są różne kraje, wspaniałe, podziw budzące... prawda... ale czy się do nich tak można przywiązać? Ja oto, gdy się puściłem w dalszą podróż, żeby ową sumkę po nieboszczce Biedulskiej odebrać, tom tak tęsknił za moją Wólką, że opowiedzieć nie umiem...
— Poeta jesteś, jak widzę, mój panie Onufry.
— Eh, nie... tak sobie... zwyczajny tylko szlachcic.
— No, no, nie zapieraj się, bo nie masz czego, mój panie Onufry. Czyż to śmieszne, że ktoś ukochał tak bardzo swoje zagony ojczyste?
Rura paterna! tak rura paterna — mówił z rozrzewnieniem pan Onufry — paterna, księże proboszczu, co się tłumaczy na polskie: szachownica z serwitutem! Są, są kłopoty, prawda, ale czy z szachownicą, czy bez niej, z serwitutem, czy bez serwitutu, człowiek się tu czuje swoim... jest w domu. A! co to mówić, mój księże! czy i dobrodziej nie przywiązałeś się do swej nizkiej plebanii, do kościołka, do tych ludzi, którzy tłumnie się garną, skoro stary Szymon w dzwony uderzy. Kochasz ty to wszystko, choć zimnego udajesz! Kochasz, boś krwią z krwi, kością z kości naszej... więc i ty jesteś, jako rzekłeś na mnie, poeta. Takimi już pono będziemy usque ad finem, co znaczy: dopóki nam oczu nie zasypią...