Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

co się tłumaczy na polskie: że opieszałemu wszystko sprzątają z przed nosa...
— Mój wujaszku dobrodzieju, dajże już temu pokój! i tak dobrocią swoją zobowiązałeś moją żonę, że się prawie obejść bez ciebie nie może. Jak jeden dzień ciebie niema, zasypuje mnie wciąż pytaniami: — a gdzie pan Onufry? a gdzie wujaszek? czemu nie przyjechał? Czy broń Boże nie chory? Przygnębiony takiem brzemieniem pytań, zastanawiam się nieraz, gdzie ich źródło, gdzie przyczyna?
— Żebym był młodszy, to inaczej byś ty śpiewał, mój panie. Widziałbyś ty Marcię, jak swoje ucho!
Pan Onufry był prawie codziennym gościem, w domu Zielskich: jemu w gospodarstwie pomagał i pierwszemi krokami jego na tem polu kierował, z Marcią długie dysputy o obowiązkach ziemianki prowadził, słowem: niezbędnym prawie stał się w tym domu. A oprócz tego, wcale nie dwuznacznie dawał do zrozumienia, że i Wólkę swoją, i owe trochę grosza, które po ciotce Biedulskiej tak niespodziewanie odziedziczył, Marci lub też jej dzieciom zapisze.
— A cóż? — odzywał się nieraz — jestem sam, sam jeden, jak soliter w pierścieniu; krewnych blizkich nie mam, dalekich nie znam; zostawię więc fortunę takiej, która przynajmniej czasem za moją duszę westchnie i poczciwą o mnie pamięć zachowa...
Tłumaczono mu, żeby o takich smutnych rzeczach nie myślał, bo ani jego wiek nie jest tak późny, ani stan zdrowia obaw nie budzi — lecz on machał na to ręką i mówił: