Pinkus pozdrowił dziada:
— Dobre południe, panie Szymonie — rzekł, — dobre południe... Aj waj! w takie gorąco w drogę idziecie... pewno do miasta?
— Ej, nie — odrzekł Szymon, — gdzieindziej; ale gorąco szkaradne! Wody się z waszej studni napiję.
— Pijcie z Bogiem, ale ta woda na gorącość to tylko dla koni jest dobra. Człowiekowi gorzej się jeszcze po niej pić żąda. Lepiej napijcie się wódki, mam świeżą beczkę z Rudzienka, dobra wódka, żytniówka...
Szymonowi oczy zajaśniały. Miał on co prawda wielką do kieliszka słabość, nad którą starał się jednak panować, bojąc się gniewu proboszcza.
Na propozycyę Pinkusa nie odpowiedział wcale.
— Gdzie tak idziecie na dzisiejszą spiekotę?
— Niedaleko — odrzekł, — dwie milki. To ta wódka, powiadacie, z Rudzienka?
— Wczoraj mój zięć przywiózł całą beczkę; jeszcze nie rozpoczęta. Zróbcie początek, Szymonie; z wierzchu to jest sam smak, sam cymes! Aj! aj! co to za wódka! Jeszcze w mojem życiu takiej nie widziałem...
Szymon głową kręcił, z nogi na nogę przestępował.
— Co sobie macie żałować — mówił Pinkus, — nie stać was, czy co? Czy to u was dzieci, jak u drugich, dla kogo macie zbierać pieniądze?
To mówiąc, Pinkus wepchnął Szymona do karczmy, utoczył wódki w kwaterkę i na stole przed nim postawił.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/25
Ta strona została skorygowana.