— No, pijcie na zdrowie — rzekł; — na drogę to trzeba koniecznie, zaraz nogi inaczej chodzą, cały człowiek ma inny ruch... Na waszą chorą nogę to najlepsze lekarstwo... Powiedzcie mi, Szymonie, gdzie wy teraz idziecie?
— Ot, gdzie idę, to idę... przed siebie i już...
— Wiadomo! Albo to człowiek rak, żeby, broń Boże, za siebie chodził... Ja miarkuję, że wy idziecie przed siebie, a potem przez las na lewo, prawda?
— No juści...
— Wy idziecie do Zielonki z listem.
— No idę...
— Idźcie z Bogiem. Napijcie się jeszcze kieliszek. Dwie mile drogi! Czy to bagatela! a z waszą kulawą nogą to trzy mile znaczy.
— Dość!
— Co dość? jakie dość? Słuchajcie: ten pierwszy kieliszek to był wasz, drugi niech będzie mój. Co ja zgrzeszyłem przeciwko was, Szymonie, że nie chcecie wypić mój kieliszek wódki?
Dziad nie dał bardzo się prosić. Pinkus przysiadł koło niego na ławie, gadał to o tem, to o owem, nareszcie wprost zapytał:
— Powiedzcie-no mi, mój Szymonie, co wasz ksiądz ma do Zielonki? Oni kapcany, a ksiądz ich ratuje. Tak, siak, bieda jest; zdaje się już koniec... już siojn... nieprawda! Ksiądz przyjdzie i przerobi, i znów dobrze. Powiedzcie mi, czy on brat ich, czy swat, czy co takiego?
— Hę! co wy mówicie? — rzekł Szymon.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/26
Ta strona została skorygowana.