Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

Szymon, jakby niewidzialną jakąś siłą rzucony, padł twarzą na ziemię, krzyknąwszy: Jezu, ratuj!
Zaszumiało w powietrzu, potoki ulewnego deszczu lunęły na ziemię. Zrobiło się zupełnie ciemno, a szum ulewy mieszał się z rykiem grzmotów i migotaniem błyskawic, co chwila rozdzierających ciemności.
Po niejakiej chwili, Szymon, drżąc z przerażenia, podniósł głowę i wzrokiem usiłował przeniknąć ciemności. Deszcz padał jeszcze, ale rzadszy już trochę.
Na grobelce potworzyły się kałuże, w powietrzu czuć było woń spalenizny.
Dziad podniósł się, wsparł ręce na kiju i, dzwoniąc zębami ze strachu, pacierz mówił półgłosem.
Znowu błyskawica mignęła i przy jej świetle ukazała się owa straszna wierzba, rozdarta od góry do dołu. Połowa jej pnia, z gałęźmi sterczącemi jak żebra szkieletu, legła na drodze, — druga zaś, osmalona, czarna, zdawała się chwiać i grozić upadkiem.
Domyślił się Szymon, że piorun uderzył w dyabelską siedzibę i rozwalił to gniazdo mocy nieczystej... Woń spalenizny była dla niego wymownym dowodem, że i dyabłu musiało się coś dostać po skórze. Bezwątpienia uciekł on z wnętrza rozdartej wierzby i przyczaił się w bruździe, jak zając. Szymon jest prawie pewny tego... tembardziej, że Kurta warczy i szczeka dziwnie jakoś, rzuca się naprzód i znów, jakby przerażony, cofa się do swego pana, skomląc i skowycząc żałośnie.
Zdobywając się na niesłychaną odwagę, dziad żegna się i ostrożnie postępuje naprzód. W wyciągnię-