Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

— Zgiń, siło nieczysta!! — ryknął Szymon z całej siły i uderzył kijem.
— Aj waj! — wrzasnęła owa mara, zrywając się na równe nogi — aj waj!
— Wszelki duch Pana Boga chwali! — zawołał dziad.
— Niech on chwali, ale po co bije? dlaczego robi rozbój na drodze?
— Boruch! — zawołał Szymon — czy to wy?
— Oj waj! oj waj! — jęczał żyd — kto do mnie mówi? Kto tu moje imię powiada?
— Szymon Kosior, kościelny...
— Szymonie! panie Szymonie! Was tu chyba sam Pan Bóg przyprowadził. Wołajcie swego psa, niech on nie ujada, niech nie kąsa! Ja chcę być przy was, niech ja was wezmę za rękę... W takiem nieszczęściu! aj waj! niech moje wrogi taką jasność zobaczą, jak ja widziałem... Ja myślałem, że to już koniec świata. Aj, aj, Szymonie, kochany panie Szymonie... Wyście mnie chcieli bić kijem, bo pewno nie wiedzieliście, że ja tu leżę... Wielkie szczęście, żeście mnie nie trafili po ciemku...
Szymon na psa zawołał, a Boruch rozpaczliwie rękę dziada uchwycił.
— Oj, oj! — mówił, ja myślałem, że tu już będzie mój koniec... ja już umarłem... ale teraz my dwaj... to już nie tak straszno. Oj, Szymonie, panie Szymonie kochany! Żebym ja dziesięć rubli na drodze znalazł, tobym się tak nie cieszył, jak z tego, że was tu spotkałem... Ja wam cały półkwaterek wódki kupię...