Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

drugą godzinę wrona albo pies... Szymonie, jak on do mnie przyszedł, to była moja druga śmierć!.. Oj, ja czułem, jak on mnie wąchał... on ze mnie mało duszy nie wywąchał!.. Zdawało mi się, że on sobie poszedł, że słyszę jakieś ludzkie gadanie... Tymczasem jak coś krzyknie, jak wyrżnie pałką w ziemię, to była już dla mnie trzecia śmierć!! Ale wyście mnie ożywili, Szymonie; jak ja was zobaczyłem, tom się na świat urodził... Aj waj! Szymonie, Szymonie, co ja się strachu najadłem!
— A gdzież wasz koń?
— Ona pewnie tam leży, gdzie upadła... Co jej ma być? Ona ma taką naturę, że jak się położy, to wcale nie chce wstać.
To była prawda: szkapa leżała na ziemi i tylko stękaniem dawała znaki życia.
Zanim Szymon z Boruchem zdołali ją do wstania namówić, zanim biedkę podnieśli i rzeczy porozrzucane zebrali, deszcz ustał i z pomiędzy resztek chmur wychylił się księżyc; przy łagodnem jego świetle widać było drogę pełną kałuż, zmoczone obficie pola i wierzbę rozdartą.
— No, panie Szymonie kochany — rzekł Boruch, pozbierawszy manatki, — teraz ja was podwiozę, siadajcie na biedkę!
— A jakże przejedzie... kiedy pół wierzby na drodze leży? Trzeba chyba odciągnąć krzynkę, albo jak... Może we dwóch poradzimy.
— Oj, oj, żebyście wiedzieli, że ja nie mam teraz ani trochę siły... wszystko utrzęsło się we mnie, ledwie