— Coś wyskoczyło, naprawdę! Jeden, dwa, czy tysiąc, może więcej... albo ja wiem? to było całe piekło... Och, ja już nie żyłem wtenczas...
Tak rozmawiając i opowiadając sobie nawzajem o różnych sztuczkach dyabelskich, podróżni nasi dojechali do karczmy w Zielonce.
Boruch szkapę zatrzymał.
— No, Szymonie — rzekł, — wy do dworu idziecie, to pójdźcie; ja u arendarza trochę odpocznę, bo już dychać nie mogę od tego przestraszenia, ja pół zdrowia w tym przypadku straciłem. Na moje sumienie...
Szymon zsiadł z biedki.
Właśnie kilku chłopów wychodziło z karczmy, otoczyli więc podróżnych.
— Podobno w starą wierzbę piorun trzasnął? — pytali.
— Oj, oj, dlaczego nie miał trzasnąć? — rzekł Boruch — i jak jeszcze trzasnął... same kawałki z niej zostały.
— No, no, do kogo to teraz „miemiec“ na komorne pójdzie?
— Pfe! on już nigdzie nie pójdzie, bo myśmy jego z Szymonem zabili! — krzyknął tryumfalnie Boruch.
— Gdzie? jak? — zaczęli pytać chłopi.
Szymon już tej relacyi nie słuchał — pilno mu było do dworu; pozostawił więc Borucha, opowiadającego chłopom cuda o swej bohaterskiej odwadze, a sam poszedł przez wieś i po kwadransie znalazł się we dworze.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/39
Ta strona została skorygowana.