Gdy dano znać, że posłaniec z Komorna przyszedł, sama panienka do przedpokoju wybiegła.
— Jak się macie, Szymonie! — zawołała dźwięcznym głosem. — Burza was zaskoczyła, pewnie przemokliście do nitki; idźcież do kuchni coprędzej, osuszcie się przy ogniu.
— Bóg zapłać panience — rzekł dziad. — Człowiek nie z masła, Bogu dzięki, nie rozpłynie się, a kapota na plecach zmokła, to i na plecach wyschnie. Mam tu do panienki kwitek i tobołek... muszą książki w nim być.
To mówiąc, wydobył list z zanadrza i podał go młodej osobie.
Rzuciła okiem na adres i rzekła:
— Dziękuję wam, Szymonie; idźcież do kuchni; przyślę wam zaraz herbaty.
Powiedziawszy to, weszła do swego pokoju, otworzyła list i czytać go zaczęła. Potem, podparłszy głowę na rękach, zamyśliła się smutnie.
Łagodne światło lampy padało na jej twarz o rysach pięknych i regularnych. Główkę, obciążoną grubym warkoczem, oparła na dłoni i puściła wodze myślom.
Niewesołe były one zapewne, gdyż westchnienie wyrwało się z jej piersi...
Po chwili zadumy wstała, przeszła kilka razy po pokoju i, schowawszy otrzymany przed chwilą list do stolika, wyszła.
Przeszła przez kilka pokoi i zapukała do drzwi ostatniego.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/40
Ta strona została skorygowana.