ka to tak pospolite zjawisko, jak wschód słońca. Dodać jeszcze należy, że ten, o którym, mowa, to powiadam ci, człeczysko z kościami poczciwe. Dusi on, to prawda, ale cóż ma robić? Żona, sześcioro dzieci, żyć trzeba. Otóż: jak się masz? jak się masz? On powiada, że ma właśnie do mnie jechać... Owszem, mówię, zabiorę cię nawet swemi końmi.
— Pan się nie lękasz takich wizyt?
— Panno Marto, consuetudo est altera natura, co się tłumaczy... no, wie pani zapewne, jak się tłumaczy: przyzwyczajenie to jest druga skóra; jabym bez kłopotów żyć już nie potrafił. Naturalnie, przed wyjazdem wstąpiłem z moim komornikiem na przekąskę do handlu i tam zastałem poczciwego sekwestratora. Czy wisieć za jednę nogę, czy za dwie, to już wszystko jedno; a że taki dobry kusy, jak i bez ogona, więc proszę obydwóch. Było to koło południa, więc tedy przekąsiliśmy trochę... no, i buteleczka pękła. Widzi pani dobrodziejka, przysłowie uczy, że in vino veritas, co się po polsku tłumaczy: prawda w butelce siedzi; a żem był okrutnie ciekawy, co w polityce słychać, więc kazałem dać drugą i trzecią... Uważam, że panna Marta tak na mnie patrzy, jak gdyby chciała powiedzieć: wstydź się, stary, takie zbytki robić!
— Ależ zkąd znowu?
— Wiem ja, wiem; ale audiatur et altera paris, co znaczy: niech wójt i Maćka wysłucha.
— Ale dowiedziałeś się zato, kochany sąsiedzie, co w wyższej polityce słychać — rzekł z uśmiechem Stanisław.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/45
Ta strona została skorygowana.