— Przecież w równym wieku jesteśmy, mój panie, obaśmy starzy.
— Ale ksiądz z młodymi trzymasz.
— Mój kochany panie Onufry, trzymam z tem co uważam za dobre, co wedle mego przekonania przynieść może pożytek moim bliźnim. Nie znasz mnie i nie kochasz, skoro sądzisz inaczej.
— Ja cię kocham, księże Andrzeju, bo któżby cię nie kochał! ale mi smutno, że się w zdaniach różnimy, że jest między nami dyferencya przekonań, co znaczy: że ty do sasa, a ja do lasa.
— To też daj się przekonać i będziemy jednego zdania, jako dobrzy, starzy przyjaciele.
— Nie, księżulku kochany, przyjaciółmi bądźmy, ale dysputę o przekonania odłóżmy ad calendas graecas. W zasadach jestem stabilis, czyli uparty jak kozieł. Bywaj zdrów, księże Andrzeju...
— Ha, kiedy już chcesz koniecznie, to jedź, tylko żalu w sercu nie chowaj, przyjacielem bądź.
— Jestem, byłem i będę, choć się na wasze głupstwa nie zgadzałem, nie zgadzam i nie zgodzę, me Hercule! Co znaczy: żebym tak był zdrów.
To powiedziawszy, pan Onufry wyszedł z pokoju, dosiadł spasłego kasztana i kłusem się puścił przez wieś.
Minąwszy ostatnią chałupę, jechał już stępa i rozglądał się wkoło po polach, mówiąc do siebie półgłosem:
— Boże miłosierny! czego ci ludzie chcą? Mają ziemię poczciwą, która rodzi zboże; mają lasy, łąki,
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/67
Ta strona została skorygowana.