źniejszego, długoletniego z małżonką swą pożycia często bardzo miał sposobność słyszeć.
Podróż poślubna nie trwała długo, gdyż młodej mężatce pilno było do gospodarstwa, do domu. Pan Wincenty byłby jeszcze chętnie gruchał z Weronisią wśród uroczych stron południa, ale ona, gładząc pieszczotliwie jego twarz rumianą, powiedziała mu otwarcie, że kochać się można i w domu, a wydatków na zbytkowne podróże robić nie trzeba. Że w słodkich słowach żony była stanowczość, a pan Wincenty ducha sprzeciwieństwa nie posiadał, więc też spakowawszy manatki, młoda para powróciła pod nasze niebo szare i osiadła w wiosce pana Wincentego.
Dość było kilku dni, aby Weronisia rozejrzała się dobrze w całem gospodarstwie; wnet też zaczęła zaprowadzać w niem reformy. Przedewszystkiem, ażeby Wicusiowi zapewnić tyle dla zdrowia potrzebną agitacyę, odprawiła rządcę; następnie, ażeby ulżyć drogiemu mężusiowi kłopotów i pracy, zabrała w swoje ręce kasę, a służbę tak potrafiła wyuczyć, że żaden interesant nie mógł się dostać do pana, nie wylegitymowawszy się pierwej przed panią, kto jest i czego potrzebuje.
Dobroduszny Wicuś ani się spostrzegł, jak jego osobista wola, jego „ja” zniknęło zupełnie i rozpłynęło się gdzieś w przestrzeni.
Czasem budziła się w nim dawna natura, trochę krewka, gorąca; radby wpaść tu i owdzie, na jarmarczek, przefacyendować konika, wypić butelkę wina z przyjacielem, ale przy pierwszej wzmiance o takiej intencyi, na ustach Weronisi zjawiał się dawny złośliwy
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/72
Ta strona została skorygowana.