wała gościem i cieszyła się szczególnemi względami sędziny.
Z powodu przyjazdu syna i chwilowej jego słabości, w domu sędziostwa panował ruch niezwykły. Matka, lękając się o zdrowie jedynaka, rozsyłała konie po doktorów, a nawet sam pan sędzia wydelegowany został do miasta, ażeby osobiście pierwszą w gubernii znakomitość lekarską zaprosić. Właściwie nie było potrzeby takiego alarmu robić — ale sędzina tak chciała, tak więc musiało być.
Sędzia wielką bryczką, w cztery tęgie konie zaprzężoną, puścił się w podróż.
Gdy Zajezierze już minął, w lesie wólczańskim ujrzał niezwykłe widowisko. Przez linię wśród drzew wyciętą szedł Boruch, trzymając w sztywnie wyciągniętych przed sobą rękach strzelbę w ten sposób, jak gdyby lufami jej chciał wykłuć oczy niewidzialnemu nieprzyjacielowi. Przytem biedny Boruch, widocznie z użyciem broni palnej mało obznajmiony, drżał jak liść i płaczliwym głosem mówił do idącego za nim pana Onufrego:
— Pfe! pfe! wielmożny panie dobrodzieju... ja już nie wytrzymam, ja rzucę na ziemię tę paskudną maszynę, niech jej moje oczy nie widzą.
— Wcale nie radzę ci tego robić, strzelba jest nabita, jak ją rzucisz, to może być ambo meliores.
— Jakie ambeliores? co to za zwierzyna jest?
— To uważasz jest ambo meliores, co znaczy: obie lufy nabite; więc nie rzucaj broni, kochany Boruchu, bo może wystrzelić.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/75
Ta strona została skorygowana.