Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

Boruch z dubeltówką w naprzód wyciągniętych rękach szedł wprost do gościńca, za nim zaś pan Onufry z miną bardzo poważną kroczył ciężko, sapiąc.
Sędzia śmiał się na cały głos.
— Panie Onufry! — wołał — sąsiedzie! Cóżeś to naszego Borucha na myśliwego wykierował?
— Oj, wielmożny panie sędzio — jęknął Boruch — prawda, ja jestem cały myśliwy... bo tylko myślę jakby ztąd uciec...
— Dzień dobry szanownemu sędziemu — rzekł pan Onufry, — gdzież Pan Bóg prowadzi? Quo tendis? jak mówi mędrzec. Co znaczy: dokąd z rozkazu sędziny pędzisz?
— Przedewszystkiem, powiedz mi, co znaczy ta maskarada?
Tempora mutantur, sędziulku. Co znaczy: dziś żydzi polują, a szlachta za nimi torby nosi...
— Panie sędzio — rzekł wpół z płaczem Boruch, — niech pan pozwoli położyć tę strzelbę na bryczce; ja już dziś całkiem zdrowie straciłem w tym lesie... Pan Onufry czasem lubi żartować, a z takiego interesu może być, broń Boże, nieszczęście...
— No dajże tę strzelbę — rzekł sędzia, wyciągając rękę — bo mi cię żal... ale powiedz, zkąd ci u licha przyszła ochota polować?
— Jakto polować? Niech moje wrogi mają takie polowanie; ja przyjechałem do pana Onufrego kupić trochę lasu, tymczasem kupiłem sobie tylko febrę... Żeby pan sędzia nie nadjechał, tobym już do tej pory