jaką brzydką słabość dostał! Oj... oj... wolałbym tego lasu nie widzieć...
— Sędziulku kochany, wszystko to jest, uważasz, kłamstwo. Przyjechał dziś do mnie ten oto Boruch, znany ci nasz benefactor...
— Przepraszam pana, pan sędzia wie najlepiej, że ja, Bogu dzięki, nie jestem faktor. Czy ja komu co stręczę? Ja sobie uczciwie handluję.
— Nie znasz się na mowie mędrców, benefactor to znaczy: taki co pożycza pieniędzy. Więc tedy przyjechał z propozycyą kupienia kilkuset sosen; żeby zaś nie kupować kota w worku, zaprosiłem go do lasu. Wziąłem strzelbę na ramię i poszliśmy owe sosny oglądać personaliter. Co znaczy: we dwóch.
— Oj — stękał Boruch, — ja sam nie wiem, po co myśmy tam poszli?
— Poszliśmy sosny oglądać, a że gorąco zaczęło doskwierać, a ja już jestem nieco przyciężki, więc tedy prosiłem poczciwego Borucha, żeby mi strzelbę potrzymał.
— To ładne potrzymanie! ja musiałem półtorej godziny taką maszynę w ręku nieść.
— Czemuś nie rzucił o ziemię? — spytał sędzia.
— Chciałem tak zrobić, ale pan Onufry powiedział, że jak tę strzelbę cisnąć na ziemię, to ona wystrzeli z dwóch luf i będzie nieszczęście.
— No, nic się nie stało, zawsze przy tej sposobności Boruch czasu nie stracił, obejrzałeś przynajmniej sosny.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/78
Ta strona została skorygowana.