— Żebym ja tak nieszczęścia nie oglądał, jak ja tu ani jednej sosny nie widziałem. Ja widziałem tylko tę strzelbę, którą musiałem trzymać w garści.
— No uspokój się, Boruchu — rzekł pan Onufry; — o sosnach pogadamy później, teraz wędruj do domu, i staraj się mieć zawsze mens sana in corpore sano. Co znaczy: kielich szabasówki wieczorem i rano.
— A z sosnami co będzie?
— Pogadamy później. Teraz, kochany sędziulku, gdzie jedziesz?
— Do miasta po doktora.
— Jak to dobrze się składa; zabierz mnie sędzia z sobą, właśnie miałem dziś jechać... to swoich koni oszczędzę.
— Ależ owszem, z całą przyjemnością... siadaj pan.
— Słuchaj-no Boruch — rzekł pan Onufry — zrób mi jednę łaskę.
— Panowie to zawsze tak. Nastraszyć żyda, odebrać mu zdrowie, a potem: zrób mi Boruch łaskę, to taka szlachecka procedura!
— Więc nie chcesz zrobić?
— Co nie mam zrobić? ale niech wiem, co pan żąda. Chociaż czas paskudny, zawsze trzeba mieć delikatność i serce... trzeba człowieka ratować.
— To też bardzo ci będę wdzięczny, mój Boruchu.
— No, ale co ja mam zrobić?
— Bądź łaskaw odnieść tę strzelbę do Wólki.
Jeszcze pan Onufry mówić nie skończył, jak Boruch puścił się gościńcem wielkim pędem...
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/79
Ta strona została skorygowana.