W kościele było prawie ciemno — jedyna lampa wisząca przed wielkim ołtarzem, rzucała migotliwe, czerwonawe blaski. W tych ruchliwych, niepewnych przebłyskach chwilowo można było dostrzedz jakąś łukowatą linię gotyckiego sklepienia, obraz świętego, postać białego, skrzydlatego anioła, lub posąg biskupa w infule, z pastorałem złoconym, zdobiący który z ołtarzy.
Było dziwnie poważnie i pięknie w tym kościołku niewielkim, gotyckim stylem zbudowanym. Przy migotliwem oświetleniu jedynej lampy ostrołuki wyższemi się jeszcze zdawały, harmonijne ich linie poruszały się niby, wyciągały, rosły, biegły coraz wyżej, jak modlitwa szezera, jak westchnienie...
Gdy Szymon drzwi otworzył, pęd powietrza płomień lampy poruszył — i oto z ciemności wychyliła się przytwierdzona do ławki czarna chorągiew żałobna, z trupią głową, na krzyż złożonemi piszczelami i wszelkiemi emblematami śmierci. Wychyliła się z ciemnoci, jak milczące „memento mori”, i znów zniknęła w mrokach; płomyk zachwiał się, zakołysał i padł na białą postać Anioła Zmartwychwstania, wyrzeźbioną z marmuru, — na obraz Chrystusa, dźwigającego krzyż ciężki, — to znów na szlachetną twarz męczennika, zapatrzoną w niebo.
Szymon na chwilkę ukląkł przed wielkim ołtarzem, pomodlił się gorąco, po chłopsku, a potem ujął w obie ręce sznur od sygnaturki i, odmawiając głośno „Anioł Pański”, dzwonić zaczął.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/8
Ta strona została skorygowana.