— Były takie co chciały, zresztą de gustibus non est disputandum. Co znaczy: każda potwora ma swego adoratora; niedawno nawet chciała mnie uszczęśliwić pewna wdowa, alem jej grzecznie odrzekł: non sum dignus, czyli po polsku: nie głupim!
— Nic nie wiedziałem o tym wypadku...
— Wypadek niewielkiej wagi, ale jakże twój synek? Nie widziałem go już dawno... Jak słyszę, piękny chłop, kubek w kubek tatuś...
Sędzia uśmiechnął się.
— Niczego chłopak, istotnie, kontent z niego jestem.
— Gdzie bywał? co robił przez tyle czasu? O długach nie mów, bo wiem, że każdy syn je robi, taką jest albowiem rerum natura, żeby ojcowie za synów płacili.
— Otóż mylisz się, kochany sąsiedzie, mój syn ani grosza długu nie zrobił...
— Czekajże-no, sędziulku dobrodzieju, poszukam okularów.
— Na co?
— Chciałbym się dobrze przypatrzeć, jak wygląda ojciec takiego syna, który długów nie robi... Takim się mienisz przecie...
— Co to mówić, mój sąsiedzie, wierz lub nie wierz, a ja powiadam ci, że takiego chłopca ze świecą szukać. Ja jestem z niego szczęśliwy i dumny...
Twarz sędziego rozpromieniła się, oczy zajaśniały; opowiadał o swoim synu z zapałem, mówił o jego poczciwości, przywiązaniu do rodzinnego kąta, o zamiarach na przyszłość, a im dłużej mówił, tem wymo-
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/81
Ta strona została skorygowana.