raz... niech ich nie znam. Chyba, że sędzia chcesz przyjrzeć się aktoreczkom, co? ale wątpię, czy masz na to dyspensę, czyli mówiąc po ludzku: kwitek od sędziny?
— Co też mówisz?
— Czuję to przez skórę, żebyś takiej licencyi nie dostał, a zresztą co nam starym z tego przyjdzie? Jak cię kocham, sędziulku...
— Masz racyę, panie Onufry.
— Tedy idź do doktora i powracaj, a później zabawimy się honeste, jak na uczciwych ludzi przystoi.
Sędzia, zawsze zgodny, nie oponował, przebrał się naprędce i poszedł; pan Onufry tymczasem rozsiadł się wygodnie na kanapce, zapalił fajkę i dumał...
Sędzia powrócił niebawem.
— Tedy — rzekł — interes załatwiony, doktora mam; jutro jedziemy z powrotem.
— Wybornissime! ja moje interesa rano załatwię, a teraz, kochany sędziulku, zabieraj się i chodź.
— Ale dokąd?
— Zaraz to zobaczysz...
Przeszli kilka ulic i dostali się w jakieś podwórko, zarzucone beczkami i rupieciami różnemi; w sionce świeciła zakopcona lampka i przy jej blasku można było dostrzedz drzwi, na których domorosły jakiś artysta wymalował wielkie winogrono niemożliwego koloru...
— Otóż tu jest kres naszych utrapień — rzekł pan Onufry, otwierając drzwi — proszę naprzód, kochany sędzio, śmiało.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/83
Ta strona została skorygowana.