Umeblowanie pokoiku było bardzo skromne. Kanapka stara jak świat, kilka krzeseł, czerwony stół, a na ścianie sztych, przedstawiający jak książę Józef rzuca się w nurty Elstery.
Pan Onufry w dłonie klasnął; na to wezwanie przybiegł chłopak, a za nim i sam gospodarz, siwy jak gołąbek, wygolony starannie, odziany w surdut starodawnego kroju.
— Pana Onufrego dobrodzieja witam, witam! — rzekł, kłaniając się nizko — taki gość! taki gość! węglem w kominie zapisać; jakże zdrowie pana dobrodzieja?
— Źle, źle panie Michale, widocznie muszę mieć gorączkę.
— Przeziębienie...
— Nie, tylko gdy ciebie ujrzałem, zaraz mi się okrutnie pić zachciało.
— Mamy na to lekarstwo... piwniczka, chwalić Boga, nie pusta.
— Zakręćże się więc sam, panie Michale, i daj nam butelczynę uczciwą, żebym nie potrzebował wstydzić się za ciebie przed panem sędzią, przyjacielem moim i sąsiadem; pomnij zawsze o tem, że vox populi vox Dei. Co znaczy: nie dolewaj wody, bo cię obmówią.
— Zawsze pan dobrodziej łaskaw żartować; ja się wody boję jak ognia, nie pijam jej nigdy, bo różne słabości na człowieka sprowadza...
To powiedziawszy, kupiec osobiście udał się do piwnicy, ażeby wyszukać butelkę, któraby panu Onufremu do gustu przypadła.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/84
Ta strona została skorygowana.