— Fuszer! fuszer! — potwierdził kupiec, otwierając butelkę. — Gdzie dziś ludzi szukać, panie Onufry dobrodzieju, gdzie? Niema już ich, pomarnieli, przepadli. Znasz pan to wino assesorskie na dukata? Dobre winko, jak dzieci kocham, doskonałe...
— Znam, przepyszne! Żeby gorszem nas Bóg nie karał do śmierci.
— Proszę pana dobrodzieja, dziś pies o nie nie spyta. Radca, poczciwy nasz radca, przeniósł się do wieczności; pan Damazy chory od lat trzech, nogi mu puchną, pan Seweryn wyniósł się do Warszawy... Niema komu butelki wina sprzedać, jak poważam pana dobrodzieja.
— Jednak targujesz!
— Ale co? Lurę! fabrykowany portwein i szampańskie, ma się rozumieć na kredyt... Co pan myślisz? albo się oni znają na rzeczy?
Tak gawędzili sobie pan Onufry z kupcem, susząc butelkę powoli, a sędzia, wsparłszy głowę na stole, spał snem sprawiedliwego, od czasu do czasu mówiąc niewyraźnie o Weronisi i muchach...
Tegoż samego wieczora, gdy sędziulek ze swym sąsiadem i przyjacielem zabawiali się w oficynie pana Michała, w Bajkowszczyznie okna były oświetlone.
Pan Stanisław z Zielonki przyjechał odwiedzić chorego przyjaciela.
Chory czuł się znacznie lepiej; ubrał się i wyszedł na przywitanie kolegi.
— Jak się masz, Jasiu? — rzekł gość — nastraszono mnie, sądziłem, żeś bardzo cierpiący.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/91
Ta strona została skorygowana.