wyzuwają z własności, na równi z innymi śmiertelnikami.
— Niemożliwy jesteś, mój Stasiu; sądząc według tego co mówisz, zdawałoby się, że wszyscy stoimy na wulkanie, że jutra nikt pewien nie jest.
— Alboż inaczej jest?
— Ależ przez tyle lat, które przecież ciężkiemi nazywano, w okolicy naszej nie wyzuto z mienia nikogo; chyba, że ktoś sam chciał pozbyć się fortuny i zapragnął wygodnego życia w mieście. Na przykład podaję ci naszego sąsiada Wrzeszcza.
— Ach! pana Onufrego!
— Ten chyba świetnie nie stoi; ile razy przyjeżdżam do domu, tylekroć słyszę o jego różnorodnych kłopotach, a jednak siedzi on w swej Wólce i chyba nieprędko wyrzucą go ztamtąd.
— Pan Onufry! ależ to nie dowód. To oryginał, który komorników fetuje i zawsze jest ze swego losu zadowolony. To dziwak.
— Dziwak czy nie dziwak, ale się nie daje, gospodaruje niezbyt świetnie wprawdzie, nie według wymagań postępu, lecz porządnie; wszystko w swoim czasie zrobi, inwentarze ma niezgorsze. Tak przynajmniej mówił mi mój ojciec, który przecież zna się na tem. Do tego rzecz prowadzę, żeby ci dowieść, że ostatecznie, przy pracy, na kawałku ziemi utrzymać się można, a kto się pracy nie leni, kto z wiarą w siebie stara się utrzymać ojcowiznę w ręku, ten ją utrzyma.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/97
Ta strona została skorygowana.