w filozoficznych rozmyślaniach, tych biednych ludzi, wymagających tak niewiele. Bo właściwie, czegóż oni żądają? Czy nadzwyczajnych ofiar i poświęceń, czy oddania ostatniego grosza?
Ależ nie! Oni chcą tylko żyć — niczyjego grosza nie pragną, poprzestaną chętnie na przedostatnim, nawet na trzecim od końca. Świat jest niewdzięczny; nie patrzy na cnoty, nie pamięta zasług, nie ceni przymiotów.
Wtrąciłem nieśmiało, że lamentacye nie są uzasadnione, że warunki życia tak się złożyły, iż każdy człowiek sam o sobie myśleć i sam na siebie pracować musi, że indywiduum, mające dwie zdrowe ręce, może uczciwym sposobem pracować.
— Gdzie? — zapytał szanowny Jankiel.
— Na ziemi.
— Alboż my mamy ziemię?
— Czy pan Jankiel słyszał o niejakim panu baronie Hirschu?
— Słyszałem.
— Wszakże on chce wam dać ziemię, budowle, woły, konie, narzędzia; chce zapłacić koszta podróży za każdego biedaka, który zechce zmienić swój los i zostać zamożnym kolonistą. Cóż pan na to powiadasz?
Wzruszył ramionami niechętnie.
— Czy nie uznajesz pan, że ten człowiek jest wielki dobroczyńca, że powinniście mu za życia pomnik postawić.
— Dobroczyńca? On wcale nie jest dobroczyńca, a co się tyczy pomnika, pan baron ma bogatą familię, niech ona mu stawia choćby dziesięć nagrobków ze szczerego złota. Co mnie to przeszkadza?
Strona:Klemens Junosza - Wyrwane kartki.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.