— Więc pan nie należysz do wielbicieli barona?
— Ja?
— No, tak.
— Za co ja mam być jego wielbiciel?
— Przecież sto milionów dla was przeznaczył i nie zaprzeczysz pan chyba, że kocha żydów i że jest dobrym żydem.
Jankiel splunął.
— On dobry żyd? On? Taki apikores, co w szabas pali cygaro, taki bezbożnik, co nosi niemieckie odzienie, co wygląda nie jak żyd, ale jak z przeproszeniem puryc. Pan myśli, że nie widzieliśmy jego portret? Oj, oj! widzieliśmy. Czy on jest podobny do żyda? Ma wygoloną twarz, duże wąsy, wygląda, jak zwyczajny szlachcic, kto wie, może on nawet ochrzcił się w sekrecie. On żyje jak pan i on myśli tak, jak panowie.
— Jednak radby was widzieć szczęśliwymi.
— Ładne szczęście nam daje! Każe orać! My nie mamy zdrowia do takiej roboty. Pan mówi, że on jest wielki dobroczyńca, dlaczego nam nie dał swojej dobroczynności w gotowiźnie? Dlaczego nie podzielił te sto milionów pomiędzy nas. Coby to było! coby to było! Pomyśl pan tylko! Sto milionów w naszych rękach! Jakiby to był ruch, jaki handel, jaka spekulacya! Mybyśmy dopiero zaczęli żyć z takim groszem! A on co zrobił? Kupił w Argentynie bardzo tanio gruntu i chce nam ten grunt na raty odprzedać, spekulacyę na nas chce zrobić. Jemu się zdawało, że na głupich ludzi trafił, że
Strona:Klemens Junosza - Wyrwane kartki.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.