każdy porządny kupiec zaraz pojedzie do niego za parobka.
— Panie, on nie miał takich intencyj.
— Już my wiemy, co on miał.
— Więc nie pojedziecie?
— Nie. Nawet największe biedaki nie pojadą. Na co oni mają jechać? Pan Hirsz bardzo mądry. On powiada: kochane żydki, ja was bardzo kocham, to wy za to będziecie orali, a siebie samego ja jeszcze lepiej kocham, to ja zostawię sobie cały handel, ja będę handlował.
— Dajże pan pokój! Taki bogacz-by handlował!
— Każdy bogacz chce być jeszcze większym bogaczem, tak samo jak żaden biedak nie chce być jeszcze większym biedakiem. Całe szczęście, że my się na tem znamy i że nas trudno złapać. Niech pan Hirsz sprowadzi sobie do swoich wielkich dóbr czarnych chłopów z Afryki. To bardzo porządni ludzie, oni lubią dużo pić, podniosą mu propinacyę na wszystkich karczmach. My tymczasem zostaniemy.
— I cóż będzie?
— Co ma być? To samo, co i było. Dawniej był dobry handel, teraz jest nędzny handel, później może wcale nie będzie handlu, albo ja wiem? My poczekamy...
Na tem się posłuchanie skończyło.
Jankiel pojechał na lustracyę w miasteczku, światła pogasły, księżyc tylko przyświecał i przeglądał się w czarnych kałużach, na rynku rozlanych.