czne: jedna stodoła chyli się na prawo, druga na lewo, obora tak wygląda, jak gdyby miała zamiar upaść frontem na ziemię, spichrz zaś, wypaczony cudacznie, robi wrażenie tłuściocha pyszniącego się okazałym brzuchem.
Nawet gołębnik na dziedzińcu pochylił się dla ogólnej harmonii i tylko patrzeć, kiedy się przewróci i z nadziei przyszłych pokoleń gołębich jajecznicę zrobi.
Dwór bynajmniej nie w lepszym stanie, niż inne budynki. Łatają go wprawdzie, podpierają, ale pomaga mu to tyle, co umarłemu kadzidło.
Wypowiada służbę stara rudera i na złość ludziom, gdy ją z jednej strony podeprą, ona się zaraz na drugą przekrzywi, gdy załatają w niej podłogę, ona dziurę w dachu pokaże, albo z drzwiami, oknami takie awantury porobi, że wcale się zamykać nie dadzą. Oddawna należałoby chałupie tej wypoczynek dać i nowy dom postawić, ale dziedzic Woli Kociubskiej, pan Edward, ma takiego węża w kieszeni, że wolałby sobie wszystkie zęby trzonowe dać wyrwać, aniżeli na tak znaczny wydatek się narazić.
Żona, znacznie od niego młodsza i zupełnie inaczej zapatrująca się na życie niewiasta, co kilka tygodni kwestyę nowego domu wszczynała, atakując coraz
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/110
Ta strona została skorygowana.