— Ciekawym, jakim cudem?
— A czy stryja Dominika z Warszawy nie liczysz?
— Dominika?
— A tak, przecież to bogacz.
— Tak mówią.
— Tak jest, mój kochany, rzeczywiście; bogacz, krociowy pan, a bezżenny i bezdzietny. Cały majątek jego dostanie się siostrom moim i mnie.
— A jeżeli się ożeni?
— Kto? on?
— Juścić że on.
— Mając siedmdziesiąt pięć lat życia?
— Nie ma tak późnego wieku, w którymby dyabeł nie mógł człowieka opętać, zwłaszcza jeżeli poszle sprytną babę.
— Jesteś zachwycająco uprzejmy dla kobiet, mój mężu, i wyrażasz się bardzo elegancko. Swoją drogą, przypuszczenia twe, co do stryja Dominika, nie mają żadnej podstawy. Jest to człowiek solidny i porządny, oszczędza, aby zostawić więcej siostrzenicom.
— Stary sknera!
— O! za pozwoleniem, mój panie! W porównaniu z tobą, nazwać go można rozrzutnikiem. On przynajmniej w porządnym domu mieszka, nie w takiej walącej się budzie jak my.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/116
Ta strona została skorygowana.