Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

— Ale nasz dom jest własny, a on siedzi w cudzym.
— Wolę ja cudzy, ale porządny.
— Znowuż to samo, moja pani, dajże już raz pokój temu domowi, bo to się na nic nie zda. Ja nowego stawiać nie myślę i nie będę, i żebyś moja duszko niewiem co robiła — nie postawię. Po mojej śmierci bawcie się w architekturę, ile wam się podoba.
Z powodu tej sprzeczki, pani przez cały dzień nie mówiła do męża. Co prawda na razie powzięła postanowienie, że nie odezwie się do niego nigdy w życiu — ale po namyśle, wydało jej się to zbyt okrutnem, skróciła więc też do lat siedmiu, że zaś nie mogła wytrwać w postanowieniu dłużej nad dwanaście godzin, to już nie jej wina.
Człowiek może wytrzymać tylko tyle — ile może.
Jej siostry miały życie o wiele łatwiejsze i mężów dobrych, posłusznych na każde skinienie; mieszkały w domach porządnych, wewnątrz urządzonych z elegancyą i podług mody, przyjmowały gości, bawiły się, wyjeżdżały do Warszawy, a co parę lat za granicę; przychodziło im to łatwo, bez walk i utarczek domowych.
Szepnęło się słówko mężowi, mąż znów szepnął słówko żydowi i wywijało się wszystko, jak z płatka,