średnio uczuwał to i Gliksman, ten jednak, gdy nie chciał, to się nie dał i nie wiele sobie robił z ataku. Powiedział stanowczo nie — i nie.
Pani Julia wiedziała o tem dobrze, że się coś w stosunkach finansowych zepsuło i że małżonek jej, pomimo wszelkich usiłowań, rady sobie z Gliksmanem nie da, postanowiła przeto działać na własną rękę.
— Już nic od ciebie nie chcę — rzekła pewnego dnia do męża — tylko proszę cię o konie do kolei i o głupie kilkadziesiąt rubli na drogę.
Małżonek zwrócił uwagę, że kilkadziesiąt rubli głupimi nazywać nie można.
— Już się o to, mój drogi, nie spieraj, tylko daj.
— Ale moja duszko, dokąd pojedziesz i po co?
— To moja rzecz.
— Przecież jako mąż i głowa domu powinienbym coś o tem wiedzieć.
— Tym razem pozwolisz, że zachowam tajemnicę, zależy mi na tem bardzo wiele.
— Lecz...
— O! chyba nie przypuszczasz nic takiego, co mogłoby ci uchybiać.
— Ależ oczywiście, pytam tylko...
— Powiem ci za powrotem; wyjeżdżam w interesie dzieci, dla szczęścia dzieci i dla naszego szczęścia.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/123
Ta strona została skorygowana.