Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

sprzątano, więc wydawało się niby zapuszczony skład starych rupieci.
Okna od dawna niemyte, pokryte warstwą kurzu, przepuszczały bardzo niewiele światła, pajęczyna zwieszała się z sufitu, w kątach gromadziły się fury śmieci, które stary Grzegorz dla porządku widać tam składał.
Mebli w tem mieszkaniu było pełno, niby na Pociejowie. Kanapy starego fasonu, stoły masywne z klapami i bez, biurka gdańskie z bronzami, szafy, komody, a w kącie pierwszej stancyi ogromne łóżko staroświeckie mahoniowe, z bardzo nędzną pościelą. Na ścianach wisiało kilka luster i obrazów, pokrytych taką grubą warstwą kurzu, że się ani przejrzeć w pierwszych, ani odróżnić figur na drugich nie było można.
W kuchence, na kominie, stał zaśniedziały samowar z obtrąconą nóżką, tacka lakierowana niegdyś zapewne, nadtłuczony imbryczek i kilka szklanek grubych zielonych.
W oknie wisiały dwie klatki, ale w nich ptaków nie było.
Gdy pan Dominik rano na miasto wychodził, przekupki pokazywały go sobie palcami.
— O, o, niechno pani Michałowa patrzy, stary skrobisz już idzie.