— Czerstwe; tylko wybieraj duże, co największe...
— Podług starszeństwa ząbków, mógłby pan radca czasem parę świeżych bułeczek skonsumować. Bardzo dobra taka świeża bułeczka do herbaty.
— Grymasy, grymasy, mój stary. Niema na świecie twardych bułek.
— Juścić temi, które się dla pana kupuje, możnaby, bez urazy, ulice brukować.
— Głupie masz koncepty. Kosztują taniej, a rozmoczone w herbacie są bardzo mięciutkie. Jeżeli masz mówić bez sensu, to lepiej nic nie mów.
Grzegorz westchnął.
— Monitum dostałem od pana radcy — rzekł. — Przeklęta żaba, zawsze mi coś niedobrego wywróży, a tu jak na złość wszystko się składa na to, żeby pan radca się gniewał dzisiaj.
— Cóż nowego?
— Cukier już widzę wyszedł, węgli tak jakby nie było, na nastawienie samowara nie starczy — a herbaty to już miałem honor wczoraj meldować ani krzty.
— Węgli kupisz.
— A herbata?
— Ile razy naparzana wczorajsza?
— Już dwa razy.
— Tylko dwa razy! to naparz ją jeszcze dziś.
— Bardzo wymoczona.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/137
Ta strona została skorygowana.