— Grymasy! Zalej-no ją tylko bardzo gorącym ukropem, to jeszcze pełny imbryk esencyi wypuści. To tylko u nas panuje taka głupia moda, żeby codzień herbatę zaparzać świeżą. W Chinach, trzeba ci wiedzieć, to po siedm razy zaparzają i tyleż razy suszą i taką jeszcze sprzedają za granicę masami.
— W Chinach? Przepraszam, do usług pana radcy; czy pan radca wojażował kiedy po Chinach?
— Czym wojażował, czy nie — to moja rzecz; a co do herbaty, to się znam.
— A jakże z cukrem będzie?
— Nie ma nic?
— Ani okruszynki.
— Ha, skoro tak, to trudna rada, trzeba się zatrzymać dzisiaj. Wypiję bez cukru. Tu cukier drogi i źle ważony; będę po południu na mieście, to kupię sam. Znam jeden doskonały sklep, w którym wszystkiego tanio dostanie, jeżeli kto się umie targować.
— Wiem, wiem...
— Co wiesz?
— Ha, wiem ja gdzie ten sklep i czyj ten sklep i panią Malcerowę znam. Wiem, ja wiem, że tam dla pana radcy zawsze taniej.
— No to kiedy wiesz, to trzymaj język za zębami i siedź cicho. Grzegoż udał, że nie słyszy.
— Śliczności to była panienka swojego czasu, oj
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/138
Ta strona została skorygowana.