tych tylko, którzy są bliżsi i których ciotka lubi i stosunki z nimi utrzymuje.
Są krewni jej i krewni jej nieboszczyka męża, w rozmaitych stopniach kuzynostwa.
Wszyscy mieszkają na wsi i poczciwi są doprawdy — bardzo ciotkę kochają, bardzo szanują, a nie mogąc przesiadywać ciągle w Warszawie i osobiście nadskakiwać, składają przez okazye i przez poczty materjalne dowody pamięci.
Można powiedzieć, że prześcigają w tem jedni drugich, bo tak: jeżeli pani Stefanja z Wądołków przyśle dwie perliczki, to pani Michalina z Górek deleguje natychmiast do Warszawy pachciarza z takim wspaniałym, tak znakomicie utuczonym indykiem, że go żydzisko ledwie może przydźwigać. Jeżeli pan Kalasanty z Bajorków nadeszle zająca i trzy pary kuropatw, to pan Marcin z Krzywej Woli ma sobie za najpierwszy i najświętszy obowiązek dostarczyć ciotce sarnę, lub koziołka. Choćby z pod ziemi wykopać, albo, co dużo łatwiej, choćby za Żelazną Bramą w Warszawie kupić...
A co też z tych Wądołków, Bajorków, Górek i Krzywej Woli nadchodzi doskonałego masła, pysznych serów, wędlin, konfitur, owoców, co przeróżnych robótek od siostrzenic i dywanów, pantofelków, poduszek, serwet, firanek — tego na wołowej skórze nie spisać.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/14
Ta strona została skorygowana.