których w świat trzeba puścić i córeczka też podrasta.
— No proszę, dwóch synów i córeczka — a jakże się miewają twoje siostrzyczki?
— Helenka ta, co za Szczygielskim w Zawrotkach — wcale nieźle, a Terenia, co za Łopuszką w Woli Kociubskiej — majątek zbija.
— To ślicznie, to bardzo ślicznie. I jakżeż ona go zbija?
— Widzi stryjaszek, właściwie ona to nie, tylko on. Stryjaszkowi wiadomo, że my, kobiety z pewnej sfery, mamy pewne obowiązki, musimy się liczyć z różnemi względami; on zaś swego chowu człowiek.
— Jakto swego chowu?
— A no tak, jakże powiedzieć? Swego, dziwaczy i na nic nie zważa, aby tylko pieniędzy nie wydać. Ach, stryjaszku, nasza dola kobieca nie jest słodka.
— Rozmaicie to bywa — i męzka także.
— A przepraszam, panowie mężczyźni, to zupełnie co innego, niczem nie skrępowani, robią co im się podoba. Ale na seryo, mój stryjaszku, czy możemy się spodziewać, że nasza prośba będzie uwzględniona, że stryjaszek zaszczyci swoją obecnością nasz ubogi zakątek. Na umówiony dzień powóz oczekiwać będzie na stacyi.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/143
Ta strona została skorygowana.