Grzegorz spełnił polecenie.
— O! — rzekł zaglądając znowuż do kosza — znów garnek tęgi... aha, czuję zapach, to jest właśnie miód. Nie żałowali, z garniec chyba nakładli, czysta patoka. Ciekawość, co pan radca z tem zrobi?
— Już wiem. Odniesiesz ten garnek jeszcze dziś.
— Owszem, do usług pana radcy, tylko że nie wiem dokąd, komu i na co.
— Odniesiesz do sklepu, o którym wspominałeś, komu — wiesz, a na co — niepotrzebna ciekawość.
Od czasu, w którym pan Dominik miał niespodziewane wizyty kuzynek, zaczęło się dla niego długie pasmo kłopotów. Przyjąwszy zaproszenia i obiecawszy przyjechać na wieś, trzeba było przyjąć i konsekwencye ztąd wynikające. Naprzód tedy odbył się bardzo staranny przegląd garderoby.
Grzegorz pootwierał szafy i powydobywał z nich całe stosy różnych efektów sukiennych i kortowych, bardzo dawnego fasonu, gromadzonych od lat kilkudziesięciu. Jaki pracowity badacz mógłby z tych ubrań ułożyć monografię mody męzkiej z przed lat czterdziestu, gdyż swego czasu pan Dominik był wielkim dandym i ubierał się ściśle podług żurnalów. Później wszakże wielki «dandy» zaprzestał się stroić, a moda poszła naprzód i daleko, daleko pozostawiła za sobą eleganta.
Przegląd trwał dosyć długo.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/148
Ta strona została skorygowana.