jem, że rodziny bliższej nie posiada i że na przypadek gdyby zmarł bez testamentu, to cały majątek idzie na trzy głowy — a gdyby z testamentem, to...
— Na kogo obcego.
— Przepraszam, to na jedną głowę i to właśnie na tę, na której wartości ty się nie znasz.
— Bardzo jesteś pewna siebie, kochana Juleczko.
— Tak jest, mój mężu, zawsze jestem pewna tego, co jest pewne i niezawodne.
— Jednak Dominik więcej przesiaduje w Zawrotkach, aniżeli u nas, a jeżeli ty, Julciu, dbasz o to, żeby go zjednać, to Helenka również nie zasypia gruszek w popiele i dogadza stryjaszkowi jak może.
— Ona swoją drogą, a ja swoją. Z tego że stryj więcej jest u nich, aniżeli u nas, żadnych wniosków wyciągać nie można, gdyż powiedziawszy prawdę, najwięcej czasu przepędza w Woli Kociubskiej, gdzie w domu jest ciasnota, wygód nie ma żadnych, a w dodatku szanowny nasz szwagierek, pan Edward, nie jest bynajmniej uprzejmym gospodarzem. Żeby do niego nie wiem kto przyjechał, on nic na to nie zważa i wlecze się w pole, a pomimo że Terenia go prosi, zaklina i spazmuje nieraz biedaczka, on od swoich zwyczajów nie odstąpi za nic. Biedna kobieta ta Terenia, że za takiego niedźwiedzia poszła.
— Ale pieniądze ma.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/158
Ta strona została skorygowana.