Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

To wszakże nieprawda, bieda jest; ale jak się ciotka w to wda, to nie będzie.
Ludwisia jest dziewczyna, jak przylepka, a gospodyni niezrównana; kto ją weźmie za żonę, ten się fortuny dorobi, nie mówiąc już o tem, że jadać będzie jak Lukullus, a spasie się jak nieboszczyk stary Dumas.
Fredziowi się zdaje, że czeka na niego udzielna księżniczka, albo królewna z bajki, a tego nie widzi, że i w Wądołkach także się nie przelewa i że oprócz Fredzia jest jeszcze pięcioro młodszego rodzeństwa: Miecio, Mania, Kazia, Micia i maleńki Lolo. Jest to tam niby cztery konie i powóz, jest nawet i lokajczyk od wielkiego święta, ale wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi.
Cuganty muszą bronę włóczyć, a lokajczyk w powszedni dzień zdejmuje liberyę i pasie kwiczący inwentarz aż miło, a gdy goście przyjadą niespodziewanie, to dziewka biegnie na zastępstwo do trzody, a lokajczyk powraca do kredensu do liberyi.
Fredzia ojciec już od wielu lat ubiega się o to, żeby go do Towarzystwa wybrali, bo pensya bardzo by mu się przydała, ale ubiega się napróżno, zawsze kogo innego wybiorą, a on osiada na koszu jak niepyszny... Czego tu nosa zadzierać...
I Fredzio nie ma sensu i Ernestynka nie ma sensu i oboje razem nie mają sensu...