— Więc Klarcia nigdy za mąż nie wyjdzie?
— Owszem, wyjdzie prędzej niż sądzisz, ale nie z żadnych salonów, bo ja ich urządzać nie myślę, tylko z tego domu, w którym urodziła się i wzrosła, jak sama widzisz wcale nieźle. W mamę się wdała panienka i na suchotnicę bynajmniej nie wygląda.
— Dobrze, dobrze — odrzekła pani głosem zgnębionej i zrezygnowanej na cierpienia ofiary — dobrze, będzie jak chcesz, ale przekonasz się, że kiedyś doznasz gorzkich wyrzutów sumienia. Cała pociecha w tem, że poczciwy stryj Dominik tak bardzo nasze dziewczątka polubił. Czego im ojciec dać nie zechce, może będą miały od dziadka z linii macierzyńskiej...
— Nie będę miał nic przeciwko temu, owszem, jeżeli dziadek da, osobiście mu podziękuję — tylko o ile mi się zdaje, nie ma on tego zamiaru.
— Wyraźnie wczoraj powiedział do Klarci, że wygląda jak różyczka, a i młodsze nasze dziewczęta mają u niego łaski. Zresztą sam widzisz, że u nas przebywa najchętniej i najczęściej, chociaż ty nie zapraszasz go zbyt natarczywie.
— Za to ty, moja pani, jesteś wzorem uprzejmości.
Istotnie pan Dominik najczęściej w Woli Kociubskiej przebywał, chociaż pani Helena i pani Julia
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/161
Ta strona została skorygowana.