Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

zór niewiniątko, a w gruncie rzeczy tygrys. Szczerze ci mówię, że ja się tej kobiety boję.
— A ja nie, ani troszeczkę.
— Jednak...
— Mam na nią sposób, choćby nawet, w co absolutnie nie wierzę, chciała uwikłać pana Dominika w swoje sidełka, choćby go nawet uwikłała, jeszcze mam sposób.
— Jaki?
— To mój sekret.
— Czy i przedemną także?
— O, mamie mogę powiedzieć. Bardzo prosty sposób. Gdy zobaczę że jest blizka celu, w takim razie sam zacznę konkurować.
— Ty?
— Tak mamo i mam nadzieję, że chyba będzie wolała mnie, aniżeli mego dziadka.
— Bezwątpienia, ale bój się Boga chłopcze, czyżbyś ty naprawdę chciał się z panią Sewerynową ożenić!
— Ożenić! Inna kwestya, ale konkurować wolno.
Pani Julia ucałowała głowę synka, w uznaniu jego dyplomatycznych zdolności.

V.

Ogniste kasztanki, zaprzężone do wygodnej bryczki, kierowane silną dłonią Józia, mknęły wycią-