niosąc kilka kaczek. Wszyscy zeszli się z Józiem przy bryczce. Dziadzio był bardzo zadowolony z wycieczki i przyznał, że ruch na świeżem powietrzu doskonale wpływa na zdrowie i dodaje apetytu.
Ledwie wymówił ten wyraz, Józio wydobył z bryczki koszyk pokaźnych rozmiarów — znajdował się w nim doskonały podwieczorek i butelka wina. Pan Dominik uznał, że jest to bardzo na czasie i posiliwszy się, wpadł w doskonały humor.
— Żeby kto przed półrokiem, przed miesiącem nawet, powiedział, że będę polował na dzikie kaczki, strzelał i bawił się wyśmienicie na świeżem powietrzu, wśród zieloności lasów i łąk, pomyślałbym że zwaryował.
— A nas to niewymownie cieszy — wtrącił Wicuś — że dziadzio zagustował we wsi i w polowaniu. Mamy nadzieję, że w zimie będziemy polowali trochę lepiej.
— Macie dużo zwierzyny?
— Znajdzie się, zajęcy jest dość, czasem trafiają się sarny, a i dziki niekiedy przechodzą. Urządzimy polowanie na dzika.
— Padam do nóg, ale dziękuję, takim znowuż zawziętym myśliwym nie jestem.
— Czyżby się dziadzio bał?
— Byłoby dziwne, gdybym się nie bał, słyszałem już nieraz o różnych wypadkach.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/173
Ta strona została skorygowana.