stąpiła jeszcze suciej; biedna tylko pani Teresa z Woli Kociubskiej nie mogła dać folgi ani potrzebie serca, ani ambicyi, gdyż mąż jej stanowczo oświadczył, że na żadne bale nie pozwoli. Nie pomogła ani wymowa, ani łzy, ani groźba żądania separacyi, powiedział stanowczo nie — i nie.
— Chcecie się zabawić — rzekł — owszem, bardzo chętnie, bawcie się; chcecie pożegnać stryja, owszem, tylko bez żadnych zbytków.
— Przecież nie mogę gości głodem morzyć!
— Spiżarnia pełna, sto osób mogłabyś przyjąć tem, co jest w domu.
— U Helenki było wino doskonałe, u Julci jeszcze lepsze.
— A u nas będzie piwo najlepsze.
Biedna pani Teresa przypłaciła ten wieczór pożegnalny trzydniowym bólem głowy i dwutygodniowem rozdrażnieniem nerwowem, ale nie mogła nie widzieć, że pomimo skromnego przyjęcia, bawiono się u niej jeżeli nie lepiej, to w żadnym razie nie gorzej, aniżeli tam, gdzie wysilano się na wystawność.
Nareszcie pan Dominik, żegnany przez wszystkich, i jak najczulej zapraszany, aby w jak najkrótszym czasie znowuż do cichego ustronia wiejskiego zawitał, odwieziony do stacyi kolei przez Wicusia i
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/177
Ta strona została skorygowana.