godziny obrachunku; odwlec do nieskończoności. Musiał kiedyś coś słyszeć o madejowem łożu i przypomniało mu się teraz.
Tak dobre niewiasty gawędziły zaraz pierwszego dnia po powrocie pana Dominika, ale tylko pierwszego, bo nazajutrz doszła ich wiadomość nowa, zupełnie pewna i sprawdzona. Już było jasnem jak dzień, że właścicielka sklepiku miała słuszność, że dziad biega na Leszno, za Żelazną ulicę, że ma tam jakąś bardzo ładną panienkę, że... okropne rzeczy. Dwie stateczne i wiarogodne kobiety widziały go na własne oczy, tego samego dnia, którego powrócił do domu. Nie wytrzymał, zaraz tam pobiegł i, tak samo zupełnie jak wówczas, wywołał ją, przywitali się bardzo czule i wsiedli do dorożki.
Nic innego tylko na starość dyabeł w dziada wstąpił i każe mu się żenić. Dla tego to za granicę sknera jeździł, do wód; chce pięknie wyglądać, młodzika jeszcze udawać. Koniec świata i zgorszenie dla uczciwych ludzi. Te wszystkie fakta i wiele innych, na jakie różnemi czasy zacne niewiasty patrzyły, dały im okazyę do wygłoszenia zdania, że na całym świecie nie masz gorszego stworzenia nad mężczyznę, — czy to pan, czy to chłop, bogacz czy biedak, wszystko jedno, zawsze jednakowo szkaradną ma naturę, i choćby sto lat miał, choćby ledwie chodził, zawsze mu jednak pstro w głowie...
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/180
Ta strona została skorygowana.