Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

był romans. Cóż więc jest, jaki to stosunek być może?...
Wicusia aż głowa rozbolała, gubił się w domysłach i nie wiedział, w jaki sposób dójść prawdy, a dójść musiał. Postanowił, że nie wyjedzie z Warszawy, dopóki zagadki tej nie rozwiąże.
Wstał z ławki i chciał iść do hotelu, gdy wtem, prawie tuż przy sobie, ujrzał pana Dominika.
— A! — zawołał — dziadzio! Co za przyjemne spotkanie, sądziłem, że się już dzisiaj nie zobaczymy.
— I ja sądziłem tak samo; co tu robisz w ogrodzie, o tej godzinie?
— Patrzę na ludzi — a dziadzio?
— Ja właśnie powracam ztamtąd, gdzie mnie oczekiwano.
— A teraz co dziadzio robić zamierza?
— Przejdę się trochę i wracam do domu spać.
— Tak wcześnie!
— Znużonym się czuję bardzo.
— Niechże dziadzio nie udaje staruszka, skoro nim nie jest jeszcze.
— Ale...
— Lepiej przepędzimy wieczór razem. Pójdziemy na operę, potem na kolacyę, któż w mieście chodzi spać o tak wczesnej godzinie!!
— Nie mogę.